poniedziałek, 13 kwietnia 2020

"Anielska etiuda" Roberta Gonga pełna niespójności

Książka już dawno skończona, ale nie mogłam zabrać się za napisanie tej recenzji. "Anielska etiuda" budzi we mnie bardzo ambiwalentne uczucia. Od totalnego rozczarowania po zadowolenie z lektury. Ale do zachwytów mi daleko.

O czym traktuje powieść?
Robert spotyka miłość swojego życia w czasie odwiedzin Jasnej Góry. Zakochanie od pierwszego wejrzenia, wspólne studia w Warszawie, ślub. Sielanka? Nie tym razem. Koleje losu prowadzą do tego, że Robert traci ukochaną kobietę i staje się alkoholikiem prostą drogą zmierzającym do destrukcji. Wypadek samochodowy sprawia, że zapada w śpiączkę, w trakcie której dogłębnie analizuje swoje dotychczasowe życie, a nawet spotyka swoje nienarodzone dziecko. Wybudzenie ze śpiączki to dla niego druga szansa. Robert korzysta z niej jednak nader niefrasobliwie.


Brzmi ciekawie?
Bo i koncepcja sama w sobie jest ciekawa. Droga bohatera, którego los obdarza różnymi przykrymi okolicznościami, który upada i podnosi się, ulega pozornej metamorfozie, by całkowicie odmienić swoje życie. Trudne problemy, bolesne tematy, potraktowane z rozwagą, bez narzucania zdania, mnóstwo odcieni szarości. Opisy zdarzeń, emocji są eleganckie, nawet wciągające, czasem poetyckie. Ale poza tym...
Mnóstwo niespójności (wiek bohaterów i odstępy między wydarzeniami nie bardzo się zgrywają, najlepsi przyjaciele nie znają członków swoich rodzin, moczymordy są najlepszymi partiami w mieście). Niezgrabności językowe. Błędy edytorskie i drukarskie (jedna wypowiedź rozbita na trzy różne wersy, każdy rozpoczynający się myślnikiem). Bardzo kiepskie dialogi (nienaturalnie brzmiące, często infantylne). Po pierwszym rozdziale zaczęłam sprawdzać, kim jest Autor, by nie popełnić błędu z przeszłości i nie czytać debiutanta po selfpublishingu. Tak był zły ten rozdział: fatalne dialogi, przedziwne reakcje bohaterów, bezsensowne zachowania. Po sprawdzeniu, że Autor to nie debiutant, a nawet nagradzany pisarz, postanowiłam czytać dalej. Było znacznie lepiej, jakby dwie różne osoby pisały wstępny rozdział i te kolejne. Ale i tutaj nie obyło się bez dziwności, wielokrotnie pytałam się na głos 'że co?!?' i nie chodzi o postawy bohaterów, ale właśnie o niejasności, niespójności. Bo jestem skłonna uwierzyć, że jeden człowiek może mieć w życiu tak bardzo pod górkę, będąc temu w dużej mierze winnym, stoczyć się na dno, pozostając przy tym bożyszczem kobiet. Nawet w to, że dwa razy w życiu po 5 minutach rozmowy z kobietą potrafi stwierdzić, że to ta jedna jedyna (chyba druga jedyna....). Ale w to, że obudzi się w trumnie w dniu swojego pogrzebu jakoś nie bardzo. Do tego ta scena miała być chyba zabawna, bo ujść cało z zalewanej deszczem trumny pomagają Robertowi dwie hieny cmentarne wdzięcznie zwane Gienek i Kazek.
Na plus książki jest na pewno postać Zygotki, nienarodzonej córki Roberta i jego zmarłej żony. Dziewczynka/młoda dorosła, która pokazuje Robertowi, jakim naprawdę jest człowiekiem, wytykając mu liczne błędy z przeszłości. Podoba mi się jej zaciętość, brak uległości i pogodzenia z losem, jest głosem buntowniczki wojującej o sprawiedliwość, a nawet zemstę. Jest bardzo jakaś. Całą reszta postaci jest dość nijaka, mimo rozbudowanych opisów ich emocji i przemyśleń. Książka porusza naprawdę niełatwe tematy, okładka obiecuje pozostawić czytelnika w stanie głębokie zaniepokojenia o własne czyny i sumienie, ale prawdę mówiąc nawet niepotrzebnie brutalny (!) opis aborcji nie wzbudza emocji. Słowa, słowa, słowa, które trudno poczuć i wziąć do siebie. W pamięć zapadło mi właściwie jedno zdanie, które można niestety zastosować również dla dzieci będących ofiarami przemocy domowej: "Pomimo wszystko, byłbyś ze wszystkimi twoimi wadami najcudowniejszym ojcem pod słońcem". Krótką zadumę nad tym zdaniem zaliczam książce na plus.

Książkę odebrałam za punkty z portalu CzytamPierwszy.
Czytam i recenzuję na CzytamPierwszy.pl
#czytane2020 #robertgong #anielskaetiuda #czytampierwszy #czytampierwszypl #zostanwdomu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz