czwartek, 4 listopada 2010

burzowo

Przychodzi taki moment, gdzieś między marcem a kwietniem, kiedy widzę krótki błysk i rozlewającą się jasność po niebie, a z oddali dochodzi mnie głuche dudnienie grzmotu. Wtedy uświadamiam sobie, czego mi brakowało w jesienne drzwi i za czym tęskniłam w uśpione zimowe wieczory. Ale wreszcie przychodzi wiosna, a za nią lato, z pełną gamą burz wszelkiej maści i rodzaju. Budzą mnie w nocy, odświeżają upalne powietrze w dzień, przepędzają spacerowiczów popołudniami. Mocarne, groźne i takie... pociągające. Stoję więc w oknie z otwartymi z zachwytu ustami i chłonę tę wilgoć lecącą z nieba, i dudnienie grzmotów przyjmuję w siebie. Pięknie, mocno, wzbiera we mnie coś na kształt pokrętnej radości i uniesienia, choć to tylko przecież zwykłe zjawisko atmosferyczne, żadnej magii w tym nie ma. A jednak jakby była.